Zgodnie z tradycją, w pocie czoła upichciłam 12 potraw, które z wyjątkiem ryby po grecku smakowały doprawdy przepysznie. Kameralnie (może za bardzo kameralnie ale niestety na pewne sprawy nie mam wpływu) czyli w 3-kę plus szkrab noszony przeze mnie pod sercem i przy akompaniamencie kolęd podzieliliśmy się opłatkiem, spałaszowaliśmy małe co nieco a potem w atmosferze szaleńczych wygibasów i okrzyków, które serwowała nam córka, oczekiwaliśmy na Mikołaja, który zjawił się wraz z pierwszą gwiazdką na naszym balkonie. Zapraszany wielokrotnie do środka na poczęstunek grzecznie odmówił gdyż w ferworze pracy spieszył do innych rodzin z podarkami. Naszej Ami było to nawet na rękę gdyż odkąd pamiętam boi się i wstydzi brodatego. Każdy z nas otrzymał to o czym marzył a nawet nasz pies nie został pominięty przez świętego i dostał paczkę psich ciastek. W zasadzie to Mikołaj przychodził do mojego dziecka systematycznie od początku grudnia, zostawiając swe prezenty u babci, wujostwa, w przedszkolu czy nawet męża pracy...Dzieckiem być...
A teraz czeka nas błogi czas lenistwa i tydzień urlopu, który należy się nam po całym tym ferworze świątecznych prac i przygotowań.
A teraz czeka nas błogi czas lenistwa i tydzień urlopu, który należy się nam po całym tym ferworze świątecznych prac i przygotowań.
Moje kulinarne poczynania a reszta w lodówce
Amelka w szaleńczym ferworze oczekiwań na świętego Mikołaja
Może tu coś zostawił?
Nareszcie prezenty. To dla mnie, pomożecie mi rozpakować?